Pierwszy dzień świąt, a ja mam już dość. Babcia próbuje wcisnąć we mnie kolejne ciastka, na które od samego patrzenia robi mi się słabo. Polewy lukrowe, orzechy, słodkie nadzienia- nienawidzę wielkanocnych ciast. Wyglądają tak słodko, że ich przełknięcie (w moim mniemaniu) byłoby torturą.
Rodzinka tradycyjnie rozmawia przy stole, śmiejąc się i popijając Hennesy. mimo, że momentami strasznie mnie denerwują, miło tak na nich popatrzeć, kiedy tętnią życiem i są z dala od wszelkich zmartwień i problemów.
Ku mojemu zdziwieniu niewiele zjadłam, więc mam dobry humorek. Robiłam jedynie zdjęcia tych wszystkich piekarskim pięknościom i kwiatom.
P.S. Muszę nauczyć się średniowiecza na historie, które w książce ciągnie się przez sto pięćdziesiąt stron pisanych maczkiem. Zaraz jebne.